Wimbledon - tenis, Pimm's i truskawki
Jaki jest najbardziej prestiżowy turniej tenisa na świecie? Oczywiście Wimbledon. Rozgrywany od roku 1877 na kortach trawiastych, położonych przy sławnym londyńskim adresie SW19 Church Road, często używanym przez dziennikarzy opisujących to miejsce. Wimbledon jest także częścią rozgrywek w ramach Wielkiego Szlema, gdzie rywalizują najlepsi gracze z list ATP i WTA. W tym roku turniej odbył się po raz 128 i był rekordowy pod względem obsady polskich graczy, których w rozgrywkach singlowych wystąpiło aż siedmiu, do tego można doliczyć Polaków występujących w rozgrywkach deblowych i mikstów.
Bilety na Wimbledon są trudno dostępne, trzeba mieć szczęście w losowaniu albo być członkiem klubu tenisowego zrzeszonego w Angielskiej Federacji Tenisa, głównego organizatora turnieju. Skorzystałem z drugiej opcji i dostałem wejściówki na dwa dni obejmujące korty numer 1 i 3.
Pierwszy dzień pobytu na SW19 upłynął na zapoznaniu się z całym ośrodkiem, który jest ogromny. Posiada on ponad 20 kortów trawiastych, szatnie, restauracje, sklepy i sławne wzgórze Murraya czyli miejsce piknikowe położone obok kortu nr 1 z ogromnym telebimem. Rozkład na pierwszy dzień wyglądał następująco: Andy Murray, Petra Kvitova, Tomas Berdych. Ten pierwszy rozprawił się w szybkich trzech setach ze Słoweńcem Blazem Rolą, po czym nadszedł czas na kolejne mecze. Okazało się, że inne spotkania rozgrywane na mniej popularnych kortach były o wiele ciekawsze niż pojedynki Kvitovej czy Berdycha. Na mniejszych kortach występowali gracze w pojedynkach deblistów, gdzie rywalizowali takie asy jak były numer 1 światowych list ATP Australijczyk Leyton Hewitt, przyszła numer jeden rankingu WTA Kanadyjka Eugene Bouchard i reszta czołowych graczy - Michał Jużnyj, Garbine Muguruza, Marin Cilić, Radek Stepanek czy Max Miryj. Publiczność mogła zająć miejsca w pierwszym rzędzie, mieć graczy na odległość metra i czuć zapach wimbledońskiej trawy. Oglądając jeden z meczy usiadłem obok trenera Agnieszki Radwańskiej Tomasza Wiktorowskiego i jej sparring partnera Dawida Celta.
W trzecim i czwartym dniu Wimbledonu z dobrej strony pokazali się nasi gracze, których miałem okazje śledzić na żywo. Łukasz Kubot wygrał swoje mecze w deblu i singlu, Klaudia Jans-Ignacik wygrała w grze podwójnej a Tomasz Bednarek w mikście. Udało mi się także "podejrzeć" mecz Jerzego Janowicza z Leytonem Hewittem, grającego na korcie nr 2, na który nie miałem wstępu ale udało mi się zobaczyć kilka wymian, stojąc przy wejściu.
Z meczów czwartego dnia na korcie numer 3 najciekawsze pojedynki stoczyli Sabine Lisicki i John Isner. Szczególnie ten drugi, ponad dwumetrowy olbrzym z USA, skupił swoją grę na ogromnej sile serwisu o prędkości przekraczającej 230 km/godz, który był niemożliwy do odbioru przez jego przeciwnika Jarkko Nieminena z Finlandii.
Oprócz samego tenisa na obiekcie All England Lawn Tennis and Croquet Club można było skosztować tradycyjnych truskawek z kremem, wypić Pimms'a czyli tradycyjnego drinka lub uczcić zwycięstwo ulubionego tenisisty butelką szampana. Przechadzając się na terenie ośrodka można było spotkać byłych graczy, którzy teraz zajmują się trenowaniem. Miałem okazję zobaczyć takich tuzów jak Boris Becker i Ivan Lendl, członków sztabu trenerskiego Serba Novaka Djokovića .
Ludzie z pierwszych stron gazet, aktorzy, sportowcy, biznesmeni, truskawki z kremem, Pimm's to są elementy składowe całego tenisowego święta jakim jest Wimbledon, na którym pojawiają się kibice z całego świata zaś czas spędzony w południowej części Londynu jest czystą przyjemnością.