Sybiracy w Anglii - Zofia Cater
Historia II Wojny Światowej jest bogata w dramatyczne wydarzenia, które zostały opisane w rozmaitego rodzaju publikacjach czy udokumentowane w reportażach. Bohaterami tych chwil byli ludzie, którzy musieli zmagać się z przeciwnikiem i walczyć o niepodległy kraj. Polska, jako kraj zaatakowany z zachodu przez hitlerowskie Niemcy i wschodu przez stalinowski Związek Radziecki, musiała przełknąć gorycz walki obronnej ze zdwojoną siłą.
Władze okupacyjne po opanowaniu całego kraju miały na celu całkowite wyzbycie się Polskości i włączenie nowych ziem w skład państwa niemieckiego i sowieckiego. Szczególnie było to widoczne na wschodnich rejonach Rzeczpospolitej, gdzie w lutym 1940 roku na rozkaz Józefa Stalina zaczęto masową deportację, która była jednym z najważniejszych narzędzi terroru stosowanych przez aparat władzy. Celem zsyłki Polaków była jak najszybsza integracja okupowanych terenów z resztą Związku Radzieckiego a także drenaż inteligencji, do której należeli policjanci, urzędnicy, nauczyciele, księża, pracownicy kultury i inne osoby mogące się przyczynić do rozwoju konspiracji i prowadzenia działań edukacyjnych.
Zofia Cater jako sierżant
Częścią zawirowań wojennych były także dzieci urzędników, takie jak bohaterka dzisiejszego artykułu Zofia Cater, córka ówczesnego pracownika administracji powiatu Mościska, leżącego na terenie dzisiejszej Ukrainy. Ojciec był delegatem powiatowym a także posiadał kawałek ziemi, co było pretekstem do wyroku jaki zapadł dla całej rodziny: wywózka na dalekie rubieże syberyjskie. Pamięta jak w mroźny, lutowy poranek do jej domu przyszli żołnierze i dali całej rodzinie pół godziny na spakowanie się do wyjazdu na Syberię. Cała rodzina w ciągu 30 minut nie mogła spakować zbyt wielu rzeczy, więc zabrała tylko najcieplejsze ubrania i prowiant na długa drogę. Miejscem zbiórki była stacja kolejowa, gdzie władze okupacyjne zebrały kilkuset "przeciwników systemu" i zapakowały ich do wagonów. Mogłoby się wydawać, że pociągi jadące na drugi koniec Azji mają odpowiednie warunki do przewodu ludzi, jednak tak nie było. Państwo sowieckie traktowało Polaków gorzej od bydła i wszyscy przesiedleńcy zostali zapakowani do wagonów bydlęcych bez łóżek, za które służyła rozrzucona po podłodze słoma.
Jej rodzina została wywieziona 10 lutego w ramach pierwszej wywózki na Syberię 1940 roku. Wszystkich przedstawicieli inteligencji - księży, policjantów, urzędników czy nauczycieli objęła pierwsza fala zsyłki. Później były inne transporty i coraz więcej Polaków zostało wysiedlonych z terenów kresowych.
Nazaret
Jak wspomina pani Zofia: wcześnie rano przyszli do nas żołnierze i kazali się spakować do transportu pociągiem towarowym jadącym na Syberię. Moja mama na skutek szoku zaczęła płakać i żegnać się ze wszystkimi zwierzętami w stajni. Na szczęście siostra zachowała odrobinę zimnej krwi i zabrała ze spichrza kilka worków pszenicy i prosa, które jak się później okazało, uratowało całą naszą rodzinę przed śmiercią głodową! Żołnierze radzieccy aresztujący całą rodzinę mówili, że nie trzeba dużo brać na podróż czy na pierwsze dni pobytu na dalekiej Syberii bo "u nas wszystkiego mnoga!".
Cała rodzina po dojściu na stację kolejową została zapakowana do wagonu towarowego, gdzie za łóżka służyły drewniane prycze przykryte słomą. Cała rodzina ratowała się od srogiej, rosyjskiej zimy siedząc wokół pieca, znajdującego się na środku. Podróż trwała kilka tygodni, pociąg czasami zatrzymywał się na stacjach i aresztowani mogli kupić gorący wrzątek do wypicia lub drobne jedzenie. Czasami dochodziło do drastycznych scen: bywało, że ojcowie wychodzili z pociągu w celu zdobycia pożywienia i oddalali się od całego składu na kilkaset metrów. Wtedy lokomotywa ruszała, zostawiając głowę rodziny na peronie i żonę z dziećmi w wagonie bez jedzenia i picia. Jaki był wtedy lament! Cała rodzina bez żywności podczas trasy na Sybir! Na szczęście raz na jakiś czas dla najbardziej głodnych podawano tzw. lepioszki czyli placki oraz potrawę podobną do zupy, którą normalnie karmiono bydło. Po kilku tygodniach wyczerpującej podróży po bezkresnej Syberii dotarliśmy do Majskiego Rejonu, który był naszym pierwszym przystankiem. Potem przyjechały sanie i zawieźli nas do obózu, gdzie stacjonowaliśmy przez cały okres pobytu. Wieś nazywała się Poziołek Bima i znajdowała się w Kraju Krasnojarskim. W baraku było nas 250 osób, żyjących w ekstremalnie trudnych warunkach. Z biegiem czasu adaptowaliśmy się do zaistniałej sytuacji i zaczęliśmy budować nowe baraki, w których zamieszkało po 2 rodziny. Wewnątrz znajdowały się piece na koks albo na drzewo, które lepiej pozwalały znosić 60-stopniowy mróz.
Praca Polaków była bardzo ciężka - ojciec stawiał baraki a matka pracowała przy wysyłce drewna rzeką Manną, wpadającej do Wołgi. Siostra pracowała przy obcinaniu gałęzi a mama była odpowiedzialna za wypuszczanie gotowych konarów rzeką. Pewnego dnia potknęła się i wpadła do Mannej ale na szczęście polscy robotnicy ją uratowali, którzy kładli szyny pod nową linię kolejową biegnącą tuż przy rzece.
Codzienne życie w obozie było ciężkie: pilnowali nas Rosjanie, żartobliwie nazywani przez nas "czubczyryki", z racji swoich wysokich czapek. Wśród mieszkańców była duża umieralność bo lekarz znajdował się kilkadziesiąt kilometrów od wioski. Następowała selekcja naturalna, najsłabsi i najbardziej chorowici nie mogli przeżyć w takich ekstremalnych warunkach. Obok obozu znajdowały się rosyjskie wioski, których mieszkańcy, w przeciwieństwie do żołnierzy, byli przyjaźnie nastawieni do Polaków.
Dzieci, oprócz pracy, uczęszczali do szkoły rosyjskiej: po zajęciach pracowałam także jako opiekunka dzieci komendanta. Jego żona była nauczycielką, mówiącą, że Boga nie ma i kto się jej sprzeciwił dostawał linijką po rękach. Ja jako osoba zawsze wierząca często miałam ręce opuchnięte od bicia ale i tak swojej wiary się nie wyrzekłam. Pewnego dnia podczas pracy przy opiece nad dziećmi zaprosiła mnie do swojego pokoju osoba mieszkająca w domu komendanta - jego matka. Wyciągnęła ze swojej szafy przedmiot zawinięty w tkaninę i co się okazało był to obraz Matki Boskiej! Matka zatwardziałego ateisty była chrześcijanką i musiała ten fakt skrywać głęboko w sobie! Po tym wydarzeniu pomiędzy nami wywiązała się sieć przyjaźni, co sprzyjało lepszemu traktowaniu.
Piosenka o tęsknocie do kraju
Podczas pobytu na Syberii Polacy nie mieli żadnych wieści o tym, co dzieje się w Europie czy Polsce. Wszyscy skazani nie mieli większej nadziei na powrót do kraju. Byli przekonani, że zostaną tutaj na stałe. W końcu była to Syberia, miejsce piekielne z którego jedyną drogą ucieczki jest śmierć. Znalazło się także kilku śmiałków, chcących zbiec z tego miejsca, jednak barierą nie do przeskoczenia okazywała się pogoda i przestrzeń. Tym, którzy zdecydowali się na ten desperacki krok jednego byli pewni - jeśli umrą w drodze to już jako osoby wolne.
Pod koniec rosyjskiego lata 1941 roku sytuacja Polaków zmieniła się całkowicie. Rosjanie uwikłani w wojnę z Niemcami chcieli mieć sojuszników w Polsce i na mocy amnestii a także porozumienia Sikorski - Majski doszło do uwolnienia wszystkich jeńców zesłanych na Syberię. Zwolniono także generała Andersa z moskiewskiego więzienia na Łubiance w celu formowania nowej armii na terenie Uzbekistanu. Po ogłoszeniu tej radosnej informacji każdy chciał jechać na południe i wydostać się z Rosji. Ojciec naszej bohaterki także przyłączył się do armii i mógł zabrać ze sobą całą rodzinę.
Jednak nie od razu wszyscy wyjechali z Rosji. Oprócz nich było setki tysięcy podobnych, pragnących opuścić ten nieludzki region kuli ziemskiej. Jedynym środkiem lokomocji był pociąg, na który trzeba było czekać kilka tygodni. Jednak w końcu nadszedł moment pożegnania z Syberią. Podróż w przepełnionych do granic możliwości towarowych pociągach trwała tydzień: w drodze przeżyliśmy mękę bo nie dość, że tłok to jeszcze byliśmy wyczerpani głodem do granic możliwości. Była to po części moja wina bo podczas wsiadania do pociągu ktoś ukradł mi torebkę ze specjalnie przygotowanymi sucharami, mającymi być dla nas podstawowym pożywieniem.
W końcu po dotarciu do Uzbekistanu rodzina stacjonowała kilka tygodni razem z ojcem, później był Irak i Irak, gdzie wszyscy się rozjechali w różnych kierunkach. Mama i siostra pojechały do Afryki, do Ugandy. Bohaterka naszego opowiadania została wysłana do Szkoły Junaczek w Jerozolimie. Ojciec także rozłączył się z rodziną podążając z armią Andersa. Podział rodziny tak naprawdę był mało znaczącym wydarzeniem dla osób które przeszły piekło i biedę Syberii. Każdy chciał wyrwać się z beznadziei i zmienić otoczenie na bardziej przyjazne, gdzie będzie można normalnie żyć: wybrałam Szkołę Junaczek w Jerozolimie, zostawiłam rodzinę i zaczęłam całkiem nowe życie.
Szkoła Junaczek w Jerozolimie
W skład szkoły wchodzili dzieci żołnierzy armii Andersa. Była to szkoła młodszych ochotniczek, w której zdobywały zawód i były szkolone do walki na froncie, tak jak część z nich - pestki. Były to młode dziewczyny przeszkolone do pracy jako kierowca, wsławiając się ofiarną służbą pod Monte Cassino. W skład szkoły wchodziło Gimnazjum Kupieckie, Szkoła Powszechna, Liceum Administracyjno-Handlowe. Ulubionym przedmiotem pani Zofii było pisanie na maszynie i towaroznawstwo, zaś najmniej lubianą lekcją była łacina.
Pomnik w Nazarecie
Szefem placówki była major Sechowska a funkcję zastępcy piastowała kapitan Kościałkowska. Jednym z najlepszych wspomnień był dzień Wielkiego Piątku, kiedy to wszyscy uczniowie mieli możliwość uczestniczyć w obrzędach drogi krzyżowej w samej Jerozolimie!
Podczas nauki w Nazarecie aktywnie angażowała się w działalność szkoły prowadziła swoją grupę na defiladę podczas wizytacji generała Sosnkowskiego i Sikorskiego. Jak wspomina: był wtedy ogromny upał prawie 40-stopniowy, dziewczyny czekały na przyjazd generała kilka godzin i nie wszystkie wytrzymywały trudy lejącego się z nieba żaru. Kilka z nich zemdlało. Na koniec nauki świadectwo wręczał jej sam generał Anders, co było dla niej ogromną nobilitacją.
Generał Anders wręczający świadectwo dla Zofii Cater
Wizyta gen. Władysława Sikorskiego
Szkołę skończyłam w 1947 roku i kolejnym przystankiem był egipski Port Said, skąd wypłynęliśmy do Liverpoolu. Niestety nie mogliśmy wracać do Polski, będącej wtedy już pod wpływem ZSRR, bo groziła nam kara śmierci za rzekomą zdradę. Chodziło o to, że Szkoła Junaczek była finansowana przez rząd brytyjski, który po wojnie został jednym z głównych przeciwników systemu totalitarnego i taki powrót do kraju ojczystego wiązałby się z ogromnym ryzykiem. I tak w końcu dotarliśmy do portowego Liverpoolu, gdzie nastąpiło rozlokowanie Polaków do pracy.
Znajomość języka angielskiego wśród naszych rodaków była znikoma, jednak to nie było dużą przeszkodą w aklimatyzacji na Wyspach Brytyjskich. Zniszczona wojenną zawieruchą gospodarka potrzebowała rąk do pracy i Polacy jako pracowity naród szybko zyskał szacunek wśród Anglików.
Na pytanie czy Polacy osiedleni po zawierusze wojennej w Wielkiej Brytanii chcieli wracać odpowiada, że było kilku śmiałków mających w ojczyźnie swoje rodziny i bliskich, decydując się na powrót. Dwóch z nich pamięta: Wolańczyk i Cichocki, jednak całkowity ślad po nich zaginął. Prawdopodobnie zaraz po przekroczeniu granicy zostali zatrzymani przez UB i skazani na karę śmierci za rzekomą współprace z wywiadem brytyjskim jako agenci obcego wywiadu. Oczywiście nie wszyscy zginęli ale ci którym udało się ocaleć narzekali później na ogromną biedę jaka zastała ich w Polsce.
Ciekawa jest historia z bratem pani Zofii Staszkiem: po ogłoszeniu amnestii nie dostał on odpowiedniego papieru "udostawierenia" i nie mógł wyjechać do Taszkentu. Czekaliśmy na brata dwa tygodnie i w końcu udaliśmy się w podróż do Uzbekistanu. Myśleliśmy, że straciliśmy go na zawsze. Na szczęście przyłączył się do armii Wandy Wasilewskiej, organizatorki Armii Polskiej w ZSRR i przeszedł całą zawieruchę wojenną od frontu wschodniego przez Polskę aż do Niemiec. Ciężka była jego dola bo po drodze wyczerpani z głodu żołnierze jedli surowe ziemniaki i szczaw aby przeżyć. W końcu jakiś czas po skończeniu wojny dostaliśmy szczęśliwą informację, że nasz ukochany brat Staszek przeżył wojnę i żyje w Polsce w Trawnikach!
Dla nowo przybyłych Polaków do Wielkiej Brytanii początki nie zawsze były łatwe bo nie wszyscy Anglicy przychylnym okiem patrzyli na wysoki etos pracy naszych rodaków. Do tego dzieci angielskie odwracały się od innych Polaków w szkole, uważając ich za foreginers. Jednak takie praktyki miały miejsce tylko na początku bo jak się później okazywało nasi uczniowie po szybkim przyswojeniu języka angielskiego okazywali się jednymi z najlepszych uczniów w szkole.
Bohaterka naszego opowiadania przepracowała w fabryce ponad 30 lat i w ramach uznania została nagrodzona specjalnym zegarkiem od zarządu firmy. Jak wspomina swój pierwszy wyjazd do Polski: bardzo chciałam pojechać do ojczyzny na jej tysiąclecie w 1966 roku. Poprosiłam o dwa tygodnie urlopu ale mój menedżer pozwolił mi jechać na miesiąc bo jak powiedział na dwa tygodnie to nie warto jechać, tym bardziej, że nie byłam w Polsce od 24 lat. Podróż została zorganizowana przez księdza Marmura, który pomagał w organizacji podobnych wyjazdów do kraju i po prawie 40-godzinnej drodze w końcu dotarłam do mojej ojczyzny. Na początku był szok i wzruszenie po 24-letniej rozłące, zaś później pojawiły się wątpliwości, gdzie cała moja rodzina się rozlokowała w kraju. Jednak po wizycie u pierwszych krewnych udało mi się zdobyć kilka adresów i zaczęłam odwiedzać rodzinę w Legnicy, Wrocławiu i Chełmie. Pierwszy raz po wojnie udało mi się spotkać także z moim bratem, zamieszkałym w podlubelskich Trawnikach, odwiedziłam rodzinę Dutkowskich z Chełma a także Klinów z Pawłowa, mieszkających w ładnej okolicy i położonego niedaleko lasu.
Późniejsze wyprawy odbywały się autem, co także było sporym wyzwaniem dla jej męża, który musiał prowadzić samochód przez pół Europy, jednocześnie wzbudzając małą sensację w Polsce z kierownicą po prawej stronie. Do tego mieli problemy na granicy niemieckiej, gdzie celnicy szczegółowo sprawdzali pojazd na obecność różnego rodzaju kontrabandy. Nie było to przyjemne doświadczenie.
Po wojnie nigdy Zofia Cater nie wróciła do Hołodówki. Największa szansa na wyjazd była w 1980 roku, jednak był wtedy problem z wizą wjazdową do Związku Radzieckiego bo posiadała tylko angielski paszport. Nawet jednak w przypadku przyjazdu do miejsca gdzie się wychowała to nie zobaczyłaby jej rodzinnego domu, który został rozebrany a reszta Polaków została wywieziona. Zostali tylko Ukraińcy.
Jednym z najważniejszych wydarzeń w jej życiu związanych z polskością był wybór Karola Wojtyły na papieża. Była wtedy w pracy i radosną nowinę obwieściła jej koleżanka: popłakałam się z radości, że nasz kardynał Wojtyła został mianowany na najwyższe stanowisko kościelne. Cała załoga cieszyła się razem ze mną i w ramach celebracji uczciliśmy ten wybór kieliszkiem dobrego trunku. Miałam także okazję zobaczyć Ojca Świętego na żywo, gdy pielgrzymował w Londynie. Bardzo się wzruszyłam. Msza była na White City, tłumy wiernych i nasza grupa z Redditch.
Ważnym elementem łączącym wszystkich emigrantów był polski kościół. Na msze do Redditch przyjeżdżał ksiądz Wacławik z Birmingham. Kolejnym krokiem adaptacji do nowych warunków było stworzenie miejsca, gdzie Polonia mogłaby się spotykać i organizować wspólne przedsięwzięcia. Celem takim był Dom Polski, na zakup którego całe polskie środowisko zbierało ofiary. W końcu, po kilku latach marzenia o miejscu do spotkań Polonii zostały spełnione i został zakupiony Klub Polskiego Kombatanta. Zofia Cater aktywnie funkcjonowała w zarządzie przez prawie 40 lat, pomagając w organizacji setek wydarzeń kulturalnych i patriotycznych. Kilka lat temu w ramach podziękowania za pracę cały klub został oklejony jej zdjęciami z Nazaretu i lat działalności dla środowiska polskiego. Oprócz tego została uhonorowana Krzyżem Sybiru, wręczonym przez ambasadora podczas wielkiej gali.
Zofia Cater pomimo przeżycia tak wielu dramatycznych chwil nie załamała się i pozostała osobą energiczną i pełną zapału, czego dowodem jest ciągła aktywność w swoim przydomowym ogródku. Przeszła drogę z Kresów Wschodnich, przez daleką Syberię, Uzbekistan, Irak, szkołę dla junaczek w Nazarecie i w końcu została przymusową emigrantką w obcym kraju. Jednak potrafiła dostosować się do panujących warunków, dzieląc życie z mężem Anglikiem i wychowując dzieci, nie zapominając o nauce języka polskiego i kulturze. Jak wspomina: każdego roku 10 lutego zamawiam mszę w kościele w celu upamiętnienia dnia zsyłki jej całej rodziny na Syberię i podziękowania Bogu za to, że wszyscy przeżyliśmy.